piątek, 12 lipca 2013

Serek poniekąd pleśniowy - Akt II i ostatni.

Podobno Coca Cola zleciła jakiś czas temu badania efektywności Social Media i okazało się, że obecność firmy w serwisach społecznościowych nie przekłada się bezpośrednio na wzrost sprzedaży. Wnioski te niespecjalnie mnie zaskakują (poznałem tę samą smutną prawdę na własnej skórze), niemniej SM odgrywają pewną ważną rolę w życiu firmy: umiejętnie kontrolowane, zwiększają zadowolenie klientów i ich przywiązanie do marki.

Jasne, wielu ludzi odruchowo sięga po czerwoną puszkę w sklepie, ale często nie robi im specjalnej różnicy, czy wśród tej całej czerwieni im akurat wyląduje w ręku puszka granatowa, o niemal tym samym smaku i w tej samej cenie. Dobra, może akurat ten konkretny przypadek nie jest w 100% słuszny – sam wolę Coca Colę od Pepsi – ale chyba rozumiecie mój tok myślenia.
Social Media, o ile stanowią integralną część strategii firmy, a nie zewnętrzny badziew od memów, lajków i szerów, stają się swoistym „narzędziem szybkiego reagowania” dla działów obsługi klienta. Jeśli reszta firmy nadąża, to można zbudować solidny, sympatyczny wizerunek – a to, obok ceny, jest w dzisiejszych czasach najsilniejszym bodźcem dla klienta. Wybaczy nawet niską jakość towaru (zwłaszcza, jeśli to pojedynczy przypadek, a nie norma), jeśli tylko zostanie przez firmę przyjaźnie potraktowany, a z kolei nie daruj, jeśli zostanie zbyty byle czym lub – nie daj Boziu! – zignorowany.

Pod względem szybkości i sprawności reakcji Lidl spisał się dziś na piątkę. Rano pisałem tu o tym, że zdarzyło mi się znaleźć pleśń w serku, którego termin ważności upływał dopiero za dwa dni. Tę samą informację zamieściłem na Facebooku i udostępniłem na oficjalnym profilu Lidla. Nie minęło piętnaście minut i otrzymałem odpowiedź – przeprosiny i informację, że jeśli odstawię serek do najbliższego sklepu, to reklamacja zostanie przyjęta. Bez paragonu. Dla pewności podałem jeszcze sklep, który zamierzam nawiedzić, po czym – kilka godzin później – zaprezentowałem serek miłej pani kierownik w lokalnym Lidlu. Kiedy zacząłem go otwierać celem przedstawienia dowodu, machnęła ręką i powiedziała: „Wierzę panu – proszę zostawić ten serek u mnie i wziąć z chłodni nowy, z dłuższą datą”. Cała sprawa zajęła dwie minuty, wliczając wcześniejsze oczekiwanie, aż któraś kasjerka będzie miała wolną chwilę i zawoła kierownika.
Sprawa załatwiona szybko, bez wykrętów i zbędnego hałasu (nie licząc niewielkiej aktywności znajomych na moim profilu na FB). Można? Można. Powiem więcej – pewnie można by było nawet bez interwencji na profilu firmy, chociaż pewnie musiałbym wtedy tłumaczyć się z braku paragonu, co przedłużyłoby procedurę reklamacji o jakąś minutę, bez wpływu na ostateczny rezultat. Ale fakt, że Lidl ma swój profil na FB, a ja na tym profilu mogę poskarżyć się publicznie na jakieś uchybienie, po czym zostać zaproszonym (!) do złożenia reklamacji – cóż, poprawia samopoczucie. A jako były pracownik działu reklamacji zaprawdę powiadam wam, że klient składający reklamację z uśmiechem jest mniej awanturujący się, niż klient naburmuszony.

Nowy serek został już napoczęty, organoleptycznie jest bez zarzutu. A Lidla pewnie jeszcze dziś nawiedzę po raz drugi, bo pomimo wpadki pozostaję lojalnym klientem :)


Aha, i jeszcze mała uwaga na koniec, również z własnego doświadczenia: niezależnie od tego, czy jakaś firma zareaguje na wasze uwagi na Fejsbuku czy w innym serwisie, nie zaniedbujcie składania oficjalnej reklamacji, jeśli ta firma coś zawaliła. To wam zależy na wyprostowaniu sprawy i to wy na tym skorzystacie. A jeśli sami zaniedbacie sprawę, to nie zwalajcie dodatkowej winy na firmę. Z tego co wiem, żaden dział obsługi klienta w Polsce nie zatrudnia telepatów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz