Właśnie oderwałem się od dyskusji na facebookowym profilu AntyRadia... Chyba powinienem sobie zrobić wakacje od internetu, bo ilość nienawiści w ludziach po prostu mnie przerasta i przygnębia. Wiem, że ci najgłośniejsi w necie to ekstremiści. Wiem, że "kozak w necie, dupa w świecie". Ale mimo wszystko.
Jestem toksycznym człowiekiem. Jestem zły. Zawsze tuż pod skórą mam gniew, w moich żyłach płynie czysty jad, a moją podstawową, zwierzęcą emocją jest nienawiść. Jestem tego świadomy - i właśnie dlatego staram się uspokajać gniewnych ludzi, nakłaniać wzajemnego zrozumienia, przełamywać bariery i stereotypy. Bo kiedy walczę z cudzym złem, równocześnie walczę z własnym.
I tylko czasem mam takie momenty jak teraz, kiedy zastanawiam się, po co? Po co się wysilam, skoro najwyraźniej lwia część społeczeństwa jest dokładnie taka jak ja - przesiąknięta jadem, odruchowo szukająca powodu do wojny. I w dodatku całkowicie tego nieświadoma, a niekiedy wręcz zadowolona ze swojego ułomnego stanu. Zawsze gotowa usprawiedliwiać zło, bo skoro i tak jest jakieś zło, to może być każde. Stale oceniająca, segregująca, dzieląca ludzi na "swoich" (stale kurcząca się grupka wokół dokonującego podziału, bo kryteria rosną) i "obcych". Swoi do ponownej segregacji, obcy na Madagaskar, do Arabii Saudyjskiej, do Afryki, do Moskwy, do gazu...
W takie dni nie pomagają nawet środki antydepresyjne. To dni, kiedy mam ochotę kupić skrzynkę wódki, kilka pudełek leków nasennych i łopatę, a potem pójść zakopać się gdzieś w lesie, zalać w pestkę i poprawić lekami. Nie żeby umrzeć, tylko z irracjonalną nadzieja (myślenie magiczne rządzi!), że usnę na dość długo, żeby ten cały świat zdążył skoczyć sobie do gardeł, spalić się w atomowym ogniu i dobić resztki pasożytów z gatunku Homo sapiens kilkoma plagami. Tak, chciałbym po prostu przespać apokalipsę i obudzić się sam. A przynajmniej w świecie, gdzie okrucieństwo i nienawiść byłyby uzasadnione przetrwaniem, a nie jakimś szaleństwem, ukrytym pod zgwałconymi hasłami takimi jak "Bóg", "honor", "ojczyzna" czy "społeczeństwo".
Nie ma sensu bronić się przed "cywilizacją śmierci". Nie ma sensu czekać na jej nadejście. My już nią jesteśmy, od dawna.
=+=
Minutes ago, I decided to remove myself from a discussion on a certain radio station's Facebook profile. I feel a growing need to take a long vacation from the Internet altogether, because the amount of negativity and hatred is too much for me to take. I know that the most vocal people on the internet are usually the most extreme cases. That the louder they bark, the smaller they actually are. But still.
I'm a very toxic person. I'm bad to the core. My anger is always right under my skin, my heart pumps vitriol instead of blood and if there is one basic, animal emotion that defines me, it's hatred. I am aware of this. This is also the main reason why I try to calm down other people, to persuade them to understand each other, to break down barriers and stereotypes. When I fight the evil in other people, I fight the one in me, as well.
But there are days like today, when I'm really wondering about the point of all this. What's the use, when most people are just like me - toxic, vile things just waiting for a reason to kill each other. Mostly unaware of their sorry state, sometimes even proud of their mindset. Always allowing a lesser evil, because if greater evils can exist, then it doesn't matter. Always sizing people up, segregating them into "us" and "them". There's less of "us" every day, because as they get reevaluated again, they fail to qualify and instead end up on the other side, among "them". And there is no place for "them" near "us", so they should get the hell out - to Madagascar, Saudi Arabia, Africa, Moscow, the Moon or the gas chambers.
When I look at this farce, even my antidepressants don't work. Instead, I get those strange urges to buy a crate of booze, several packets of sleeping pills and a shovel. To go bunker myself in a forest, drink and pop all that stuff and go to sleep. No, I don't want to die. I want to believe that I would sleep through the world finally biting itself in the ass, through the nuclear fires, plagues and whatever, and that I would wake up completely alone. Or at least in a world where brutality and hatred are the only option for survival, not the easiest choice of lifestyle. Where being cruel is justified in itself, without some perverse masks of "God", "honor", "nation" or "society".
Trying to stave off the "civilization of death" is pointless. We don't have to wait for it. While we strain our eyes to see it coming, it's already here, and it's been that way for a very long time.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz